16 lis 2016

Nueve.

Przez 3/4 zajęć myślałam o mojej znajomości z Cristiano. Czy jest sens dalej się z nim spotykać, chociażby tylko na te randki, a potem seks? Może to głupie, ale nie chciałam go zranić. Chociaż w sumie on miał tyle bab w życiu i je traktował tak samo, więc dlaczego akurat to miałoby go zranić? Tylko że coraz więcej miałam w głowie Francisco. Zbliżałam się do niego małymi kroczkami, a Morata i Ronaldo zostawali w tyle. Miałam też problem z Alvaro ponieważ na samym początku, to najpierw jego dostrzegłam, a nie Alarcona i podniecała mnie myśl, że, mimo że ma tę swoją dziewczynę, to chce mnie. Mam cholerny mętlik w głowie i nie pomaga mi myśl, że Franek też coś do mnie ma. W przerwie na lunch napisałam wiadomość do Cristiano z przeprosinami i że nic z naszego wyjścia nie będzie, bo niespodziewanie mi coś wypadło na uczelni, a następnie napisałam tak spontanicznie do Isco z pytaniem, co robi po treningu. Wiedziałam, że mały ma być u swojej babci, więc albo będzie razem z nimi, albo sam siedział w domu. Ewentualnie pójdzie z Moratą w miasto. Chwilę później, gdy prawie zasypiałam dostałam smsa od Franka:
'Franek: Nie mam planów po treningu, więc może dasz się gdzieś wyciągnąć?'
'Sophie: Przyjedź po mnie na uczelnie, o 16.'
'Franek: A Cristiano?'
Cholera, czy on wie o moim wyjściu z Cristiano? Nic mu przecież nie mówiłam.
'Sophie: Skąd wiesz o nim?'
'Franek: Alvaro mi powiedział.'
'Sophie: Jezu, co za papla. Odwołałam z nim spotkanie. Bądź punktualnie dzieciaku.'
'Franek: Ja ci dam dzieciaka...grabisz sobie gamoniu!'
Roześmiałam się po odczytaniu ostatniej wiadomości. Na szczęście na zajęciach siedziałam z tyłu sali, więc nikt tego nie zauważył. Byłam jednak ciekawa, dlaczego Morata się wygadał. Może chciał mi zrobić na złość, bo go olałam? Ale przecież ma swoją dziewczynę, to na co mu ja? Postanowiłam jutro do niego zadzwonić i go ochrzanić. To nie była rozmowa na telefon, a dzisiaj planowałam cały dzień poświęcić Isco, więc nie będę miała czasu.
Kilkanaście minut przed końcem zajęć zasypiałam na siedząco. Co za idiota układa godzin zajęć i daje tyle nudnej historii sztuki w tym samym dniu? Moje życie to porażka, przysięgam. Zachciało mi się studiów, a mogłabym wyrwać jakiegoś ruskiego szejka z miliardami na koncie i grzałabym teraz pupcie na Malediwach. Moje błogie rozmyślanie o wakacjach przerwał wykładowca ogłaszający koniec zajęć. Przy wyjściu jednak mnie zatrzymał.
- Panno Sophie proszę na chwilę do mnie. - powiedział, a potem usiadł przy swoim biurku.
- Coś się stało panie profesorze? - taki z niego profesor jak ja żona Beckhama, serio.
- Mam dla pani zadanie. Skoro nudzą panią moje zajęcia, to napisze pani referat na minimum 4 i pół strony o muzeum Prado. Opisze tam pani co, ją zaciekawiło najbardziej, co się tam znajduje w środku. Ma pani czas na oddanie pracy 10 dni. - uśmiechnął się, a ja chciałam się zabić. Faceci naprawdę nie mają mózgu.
- Ja pierdolę. - wymamrotałam pod nosem.
- Słucham? Mówiła pani coś? - spojrzał spod okularów w moją stronę.
- Mówiłam, że bardzo się ciesze, że odwiedzę w końcu jakieś fantastyczne miejsce. - powiedziałam z sarkazmem, ale sorek oczywiście nie skumał. - Do widzenia profesorze. - Wspaniale, teraz możecie mnie zabić.
Wyszłam na dziedziniec i zauważyłam mojego szefa opierającego się o maskę swojego auta, a obok niego jakieś lafiryndy. To znaczy fanki. Co chwilkę chichotały, robił sobie z nim zdjęcia i jedna z nich chciała od niego autograf. Na biuście. Nie mogłam przecież do tego dopuścić! Dlatego podeszłam szybkim krokiem do nich bliżej i odchrząknęłam.
- Nie przeszkadzam wam w czymś kochanie?- ostatnie słowo zaakcentowałam dosyć wyraźnie.
- O już jesteś Sophie.- odepchnął się od auta, a potem pocałował mnie w policzek.
- Tak, już jestem, ale chyba za wcześnie przyszłam co? - odparłam z fałszywym uśmiechem, odwracając się do tych małp. O przepraszam, dziewczyn.
- Przykro mi kochane, ale muszę już jechać. - powiedział do nich i gdy już otworzył mi drzwi od strony pasażera, zadzwonił mu telefon. Odszedł kilka kroków od auta i odebrał, a ja, zamiast wsiąść, podeszłam do tych lasek, które wciąż stały obok.
- Odczepcie się od Isco.
- A to, czemu niby? - zapytała blond wywłoka, zakładając ręce na piersi.
- Bo to jest mój facet i sobie nie życzę, aby jakieś małpy z cyckami na wierzchu się do niego kleiły. - odpowiedziałam jej, a potem poczułam dłonie Franka na brzuchu.
- Możemy już jechać skarbie. - pocałował mnie skroń, uśmiechając się lekko. - Do zobaczenia drogie panie. - pokiwał Hiszpankom, a potem wpakował mnie do auta.
- Ja ci dam do zobaczenia. - wymamrotałam pod nosem, zapinając pas.
- Co mówiłaś zazdrośniku? - walnął swój najlepszy uśmiech i zadowolony jest z siebie, a mi tymczasem jakby wybuchło stado motyli w brzuchu.
- Nie jestem zazdrosna. - oburzyłam się. No bo przecież nie jestem prawda? Ja się tylko martwię, że jakaś lafirynda to znaczy dziewczyna doczepi się do niego i go omota, a on zapomni o całym świecie i o małym synku.
- O tak, wcale.- zaśmiał się, a potem ruszył. - Już myślałem, że się tam o mnie pobijesz. - dodał z jeszcze większym uśmiechem. O ile tak się da.
- Wcale nie? Patrz lepiej na drogę dzieciaku i skończ gadać. - odwróciłam się w drugą stronę, bo nie chciałam, aby zobaczył jak, bardzo jestem zła. Bez sensu wiem. Zaśmiał się tylko i było spokojnie dopóki nie przypomniało mi się o muzeum.
- Byłeś kiedyś w muzeum Prado? - spytałam, patrząc się na niego, a potem przetarłam jego policzek dłonią, bo miał pozostałości od szminki jednej z czarownic.
- Nie miałem jeszcze okazji, a czemu pytasz? - odwrócił na chwilę głowę w moją stronę, stając akurat na światłach.
- Będziesz mógł nadrobić, to jutro.
- Zapraszasz mnie na randkę do muzeum? - roześmiał się, a potem ruszył, gdy pojawiło się zielone światło.
- To nie jest żadna randka ośle. - oburzyłam się i chciałam w tej chwili wysiąść z auta.
- Przestań tak do mnie mówić kochanie. - korzystając, że stanęliśmy w korku, chwycił moją dłoń i splótł nasze palce razem.
- Boże, jesteś taki głupi. - jęknęłam.
- Ale i tak mnie lubisz. -pocałował mnie po raz kolejny dzisiejszego dnia w polik.
- Ta pewność siebie kiedyś cię zgubi. - przekręciłam lekko głowę tak, że niemal stykaliśmy się nosami.

- Nigdy w życiu, mała. - pocałował mnie, a w brzuchu wybuchło mi po raz kolejny stado motyli i fajerwerków czy jak to się tam fachowo mówi. Naszą idyllę przerwał klakson auta z tyłu informujący, że mamy jechać. Przez kilkanaście minut jechaliśmy pustą drogą w milczeniu, a ja miałam w głowie tylko to, że on na pewno chce mnie zgwałcić, zabić, a potem zakopać w lesie. Jestem chora psychicznie, wiem.
- Gdzie jedziemy? - spytałam zaniepokojona.
- Chce ci pokazać jedno miejsce. W bagażniku mam koc i coś do jedzenia. - wyjaśnił, skręcając w małą polanę.
- Ale nie zabijesz mnie? - spytałam tak dla pewności.
- Spokojnie, kochanie. - strzelił swój najlepszy uśmiech ponownie, a potem otworzył moje drzwi.
- Możesz przestać tak do mnie mówić?
- Dlaczego? - objął mnie w pasie, a potem posadził na masce samochodu.
- Bo mnie to bardzo denerwuje. - odpowiedziałam, zakładając swobodnie ręce na jego szyje i przyciągając jego ciało do siebie.
- Jak bardzo? - szepnął i pocałował mnie w obojczyk. A ja nie zaprotestowałam nawet. Halo, gdzie moja silna wola?
- Bardzo mocno. - odszepnęłam, wkładając ręce pod jego bluzkę i jeżdżąc po jego brzuchu, delikatnie drapiąc paznokciami. A on przytulił mnie mocno, wtapiając twarz w moje włosy.
Czułam się teraz tak lekko i swobodnie. Nie bałam się, że ktoś przejedzie obok i nas zobaczy, że przeszkodzi nam ktoś, nie bałam się świata i tego, co ma nadejść. Jeśli tak wygląda szczęście, to ja się na to piszę i biorę go w ciemno. Jego i maluszka.
                                                                             ***
Wymęczony, ale wreszcie jest! Mam nadzieje, że nie jest tak źle. Teraz mamy trochę sielanki, ale co wy na to, abym naszym bohaterom pokomplikować trochę życie? :>
  buziaki i do następnego xx